Dzień jak się później okaże ostatni. Zaczynamy jak zawsze podjazdami. Piękne łąki i lasy prowadzą przeważnie pod górę. Momentami ledwo da się iść, jednak najstromszy kawałek kończy się szybko fajną trasą. Na jednym z podjazdów Maciek psuje przerzutkę tylną XT. Musimy się wrócić do najbliższej miejscowości. Tam kupujemy jakiegoś Tourneya za 50zł. Przy okazji pan ze sklepu prostuje Maćkowi hak. Musimy zmienić trasę, żeby uniknąć 10km podjazdu (nie ma na to czasu). Uderzamy więc sraczkowatym szlakiem prowadzącym tak jak nasz czerwony do Myślenic. Blisko szczytu pasma Maciek zalicza glebę i na kamieniach rozcina sobie kolano. Wzywamy GOPRa i grzecznie schodzimy kawałek w dół. GOPR nas zawozi do Myślenic, gdzie po zszyciu kolana łapiemy busa do Krakowa. Stamtąd ciasnym i gorącym busem wracamy do Warszawy. Niestety PKP nie starało się nawet wygrać przetargu na przewóz nas do stolycy, a szkoda.
Dzień zaczyna się średnio - szczyt jest spowity mgłą i tonie w lekkiej mżawce. Około 11 decydujemy się jechać, jak się później okazuje jest to dobra decyzja. Wszystkie trudne odcinki pokonujemy ostrożnie, zwłaszcza ścieżki wyłożone kamieniami. Docieramy do Zembrzyc gdzie szukamy noclegu. Tego dnia zrobiliśmy mało kilometrów ale nie dalibyśmy rady skoczyć aż do Myślenic.
Ten dzień zaczynamy od przejechania asfaltem wzdłuż sztucznego jeziora. Następnie podjazd pod górę Żar - zatrzymujemy się oczywiście żeby zbadać miejsce występowania anomalii grawitacyjnej. Faktycznie coś takiego jest, działa i na puszki z pasztetem jak i na rower. Dalej dajemy pod górę. Na samym szczycie jest fajny kawałek ok 200m szlakiem wzdłuż płotu zbiornika - zwykła ścieżka z kamieniamu. Bardzo mi się ten kawałek podobał. Na szczycie robimy fotki, Maciek okazyjnie zrywa łańcuch, szybko naprawiamy i jedziemy dalej. Po drodze się lekko gubimy, ale następnie dajemy radę do przodu. Koło rezerwatu Madohora mija nas grupka pięci motorcyklistów. Cały kawałek to jeden z fajniejszych odcinków - raz w górę raz w dół. Docieramy do góry Leskowiec - znak mówi, że do schroniska jest 15 minut. Okazuje się, że w tej liczbie zabrakło przecinka - dojazd tempem zjazdowym zajął nam ok. 1,5 minuty. Logujemy się do hotelu i idziemy spać.
Drugi dzień zaczynamy od zwiezienia Partyzantowych rzeczy - plecaka i roweru - ze schroniska Klimczok do PKP B-B. W międzyczasie okazuje się, że Pszczoła i Stwoy zrezygnowali z wycieczki bez powiadomienia. Ruszamy więc we dwóch w swoją drogę, na początek lekki asfaltowy podjazd do Straconki - dzielnicy B-B. Odbijamy zgodnie z czerwonym szlakiem w wąski asfalt wijący się między domkami, i już jest naprawdę stromo. Jak się zaczyna teren to przez pierwsze 1,5h prowadzimy rowery. Później jakoś zaczynamy się toczyć. Po dotarciu do pierwszego szczytu już jest łatwiej, szlak biegnący szczytem pasma nie ma takich stromych przewyższeń. Mijamy górę Beskid i dojeżdżamy do karczmy blisko przełęczy. W karczmie jemy po rosołku i frytkach oraz uzupełniamy wodę. Następnie jedziemy dalej, aż dojeżdżamy do noclegu w Żarnówce koło Międzybrodzia Żywieckiego.
Pierwszy dzień wypadu. Start Bielsko-Biała. Najpierw szukamy bankomatu. Potem jedziemy na Szyndzielnię - kawałek pod górę asfaltem aż do dolnej stacji, następnie pod górę szutrem i kamieniami. Niecałe 6km i 451m pod górę. Prawie godzina. Później, blizej szczytu, mniej lub bardziej pod górę za to zawsze po kamieniach. Pierwsze schronisko (Szyndzielnia) omijamy i kierujemy się do Klimczoka. Tam osiadamy. Jeszcze tylko krótki wieczorny wypad, niestety zakończony katastrofalną glebą Partyzanta. Michała zabiera GOPR a my wracamy do schroniska.